+2
Tom Stedd 26 września 2017 21:36
Kolejny ekonomiczny wyjazd za nami. Tym razem los rzucił nas do Bukaresztu aż na cztery noce. Zestawienie już tradycyjne: tanie loty Wizzair i nocleg dzięki https://makemytrip.com. Koszty początkowe? Przeloty RT po 167 zł od osoby, hotel 57 euro za cztery dni.

Jaki obiekt wybraliśmy? Hello Hotel – obiekt dwugwiazdkowy, przypominający polskie Ibisy Budget (zresztą dzieli jeden budynek ze zwykłym Ibisem). Klimatyzacja, prysznic, łazienka, średni poziom czystości. Ogólnie obiekt do zaakceptowania, ale bez szału.





Wprawdzie Rumunia należy do Unii Europejskiej, ale podobnie jak my nie przyjęła waluty euro i posługuje się lejami (RON). W przeliczeniu 1 RON to niecały 1 PLN. Warto kupić sobie np. 10 RON w Polsce na lotnisku, żeby mieć potem walutę na bilet. W mieście jest sporo kantorów, gdzie można sprzedać euro, czy dolary.

Po przylocie zdziwiliśmy się, jak duży ruch panuje na lotnisku w Bukareszcie, na szczęście szybko ogarnęliśmy temat i poszliśmy na przystanek autobusowy.





Z lotniska odjeżdżają dwa autobusy miejskie do centrum miasta (780 do Dworca Północnego Gare de Nord i 783 do Piata Unirii). Za przejazd zapłaciliśmy 8,60 RON – kupuje się kartę magnetyczną jednorazową (7 RON za bilety i 1,60 RON za kartę, którą się potem wyrzuca). Po wejściu przykłada się ją do czytnika w autobusie (zabiera jeden impuls), następnie naciska guzik oznakowany „2” i jeszcze raz przystawia się kartę do czytnika. W ten sposób kasuje się bilety dla dwóch osób. Można kupić inną kartę (bodajże za 3,50 RON) i wielokrotnie doładowywać ją biletami. Co ważne, cena biletów na lotnisko jest wyższa, niż przejazdy po mieście i należy o tym pamiętać.

Swoją drogą kupić bilet w Bukareszcie to nie jest prosta sprawa. Trzeba szukać budek jak na zdjęciu poniżej (są przy głównych przystankach i miejscach, a na mniejszych ich niestety nie zauważyliśmy).



Zresztą komunikacja miejska (autobusy, tramwaje, trolejbusy) to tajemnica niezbadana przez nas do końca. Przystanki większe są widoczne i ładnie oznakowane numerami autobusów …



… ale mniejsze oznakowane są np. w taki sposób.



Pewne jest to, że w Bukareszcie nie wynaleziono jeszcze … rozkładów jazdy. Dochodzi się do przystanku i nie wiemy, kiedy przyjedzie autobus, dokąd jedzie i ile czasu to zajmie. Nic, zero informacji, więc google jest niezbędne do poruszania się po mieście.

Alternatywami do komunikacji miejskiej są metro i taksówki. Jechałem metrem dwukrotnie (kupuje się kartę magnetyczną za 5 RON uprawniającą do dwukrotnego przejazdu) i mogę stwierdzić, że siatka połączeń jest dobrze rozwinięta. Są cztery linie, którymi można dotrzeć do najważniejszych atrakcji miasta i na jego przedmieścia.

Taryfy to osobna „bajka” – wszystkie są żółte, 95% z nich to Dacie Logan, nie ma opłaty za wstęp, tylko liczy się wskazanie taksometru. Zdecydowana większość taksówek kosztuje 1,39-1,40 RON za kilometr, najdroższe widziałem za 3,50 RON za kilometr (ceny uwidocznione są na bokach samochodów). Są na lotnisku, stoją w mieście co kilkadziesiąt metrów, bardzo dużo przemieszcza się ulicami i nie ma sensu dzwonić po taxi, bo spotyka się je co kilkanaście sekund. Nierzadkie są takie widoki na drogach:



Nie, to nie jest postój, tylko fotka zrobiona przed skrzyżowaniem pokazująca popularność tego środka transportu. Taksówką jechaliśmy raz, trasa wg google to niecałe 4 km, a koszt wg taksometru wyniósł niecałe 9 zł.

Wracając do samego miasta, to można powiedzieć, że to miks nowoczesności i minionej epoki. Szklane budynki i opuszczone ruiny, nierzadko kilkanaście obok siebie, to krajobraz standardowy dla tego miasta. Galerie handlowe, supermarkety, luksusowe marki to również standard Bukaresztu. Salon Gucci? Jest. Salon Ferrari? A jakże, dostępny. Duża kasa i bieda. Większość budowli jest w odcieniach bieli, szarości, beżu, brakuje kolorów. Wielkie gmachy i ciekawe wykończenia na dachach to wyróżnik tego miasta.








Zakładam, że przeciętny mieszkaniec Polski nie wymieni za wielu bukareszteńskich atrakcji turystycznych, no może wskaże na budynek Parlamentu. A znane postacie? Dracula i Nicolae Ceausescu, dyktator komunistyczny. Najlepszym komentarzem dawnej „popularności” Rumunii będzie opowieść przewodniczki turystycznej, która wspomniała o koncercie uwielbianego w Rumunii Michaela Jacksona. Stanął on w Bukareszcie przed wielotysięcznym tłumem i krzyknął: „Budapeszt! Witajcie!”.

Sami niewiele wiedząc o tym mieście postanowiliśmy zwiedzić je na własną rękę. Wprawdzie miałem ambicję zaliczenia freetouru, ale skapitulowałem po godzinie, gdy odwiedziliśmy raptem trzy miejsca. Kilka relacji na www.fly4free.pl, kilka innych opisów i już wiedziało się, co warto zobaczyć. Must see to oczywiście Parlament (Palatul Parlamentului), który podobno jest drugim na świecie budynkiem pod względem wielkości. Kilkadziesiąt metrów ponad ziemią, dodatkowo kilka pięter ukrytych pod ziemią, tajemnicze tunele, połączenia podziemne np. z lotniskiem i miliardy dolarów wydane na jego budowę. I podobno nadal brakuje jeszcze trochę do ostatecznego wykończenia obiektu.







Zwiedzanie jest odpłatne (i to niemało), a dodatkowo trzeba zapłacić za możliwość fotografowania wnętrza, więc sobie odpuściliśmy wizytę. Jako ciekawostkę napiszę, że przejście wzdłuż dłuższego boku za ogrodzeniem terenu Parlamentu zajęło mi aż 6 minut 15 sekund i to dość szybkim krokiem, co pokazuje, jaki to jest spory teren.



Bukareszt nazywany był Paryżem Wschodu, stąd nawiązania do Francji są widoczne w kilku miejscach. Jednym z nich jest Aroul de Triumf, czyli Łuk Triumfalny stojący pośrodku dużego ronda.



Idąc dalej można dojść do Casa Presei Libere, czyli najwyższego aż do 2007 roku budynku w Bukareszcie. Mi przypomina nieco warszawski PKiN.



Niedaleko znajdują się dwa wysokie szklane biurowce, na których napisano … World Trade Center. Ciekawe, prawda?



Kolejny punkt z serii must see to rumuńskie Pola Elizejskie ciągnące się od Parlamentu do Piata Alba Iulia. Są trochę szersze i dłuższe, niż oryginalne francuskie, co pokazuje najlepiej megalomańskie skłonnościach komunistycznego dyktatora. Czy są ciekawe? Nie, to zwykła ulica z fontannami pośrodku i po przejściu góra 1/2 długości odechce się wam dalszego marszu.









Lepiej od razu skręcić na Piata Unirii (przed dużym domem handlowym) i udać się na stare miasto, przy którym znajduje się sporo ciekawych obiektów architektonicznych. Miłośnicy jedzenia i picia będą zachwyceni, bo znajdą tu kilkadziesiąt różnego rodzaju lokali gastronomicznych. Jednym z ciekawszych jest podobno Hanul Manuc znajdujący się w dawnym miejscu zatrzymywania się handlowych karawan, a jego charakterystyczną cechą są swego rodzaju krużganki.



Inne ciekawe budowle znajdują się w promieniu może 3 kilometrów i chodząc po okolicy na pewno wcześniej, czy później natkniemy się na nie. Robią pozytywne wrażenie, zaskakują swoją formą architektoniczną i są w zdecydowanej większości bardzo zadbane. Nie będę opisywać wszystkich atrakcji turystycznych, ograniczę się jedynie do zdjęć.


























































Wyczytałem gdzieś, że chodząc po Bukareszcie niespodziewanie natykać będziemy się na cerkwie, monastyry, katedry, czy kościoły. Nie chciałem w to za bardzo wierzyć, ale potwierdziło się w pełni. Idzie się ulicą, mija się budynek, a tu nagle za nim mała cerkiew. Idzie się dalej, a tu zasłonięty z trzech stron kościółek. Władze komunistyczne walczyły z kościołem, a nie mogąc zniszczyć budynków, obudowywały obiekty sakralne budynkami publicznymi i mieszkalnymi.



Bukareszt to również tradycje żydowskie. W mieście można znaleźć kilka synagog, które niestety w czasie naszego spaceru były niedostępne (wiadomo - sobota). Każdy z budynków chroniony jest przez strażników i kamery.











Jedna z atrakcji turystycznych utkwiła mi w pamięci – Ateneul (Atheneul Roman, czy z angielskiego The Romanian Atheneum). Filharmonia, sala koncertowa, wspaniałe wnętrza kapiące ozdobami szczególnie przypadły mi do gustu. Nie wiem, czy można je zwiedzać tak z marszu, ale mi udało się wcisnąć do budynku w trakcie wychodzenia widzów z koncertu. Efektem są poniższe zdjęcia nie oddające nawet w połowie piękna tego miejsca.


















W czasie naszego pobytu w Bukareszcie odbywał się Festiwal George Enescu. Nie wiecie, kto to? Ja też nie wiedziałem, a zainteresowanych odsyłam do internetu. W centrum odbywały się różne wystawy, koncerty muzyczne, wernisaże, imprezy plenerowe, w których uczestniczyło sporo ludzi.









Osoby, które chcą uciec od zgiełku miasta mogą rozkoszować się wiejskimi klimatami w Muzeul National Al Sutului Dimitrie Gusti, czyli podobno największego skansenu w Europie, w którym znajduje się kilkaset różnych obiektów mieszkalnych, czy kościelnych, przeniesionych tutaj z całego kraju. Szczególnie duże wrażenie robią małe cerkwie, w których czuć nastrój minionych epok.

















W Bukareszcie można znaleźć jeszcze kilka muzeów wartych uwagi, jak również zrelaksować się w parkach, czy nad wodą. Nie będę pisał tutaj „recepty” na ich zwiedzanie, bo naprawdę warto wziąć mapę w rękę i samemu poodkrywać różne ciekawe miejsca tego miasta.

Na koniec warto dodać, że ceny w Bukareszcie są bardzo podobne do cen w Polsce. Na pewno nie jest to miasto zacofane, można spotkać wszystkie znane marki i bez problemu przeciętny turysta odnajdzie się w Bukareszcie i miło spędzi w nim czas. Połączenie nowoczesności i „zacofania” nawet intryguje.







Polecam zajrzeć na blog http://radosc-zycia-plus.pl. Spojrzenie na świat i podróże kobiecym okiem.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

katewisienka 26 września 2017 22:36 Odpowiedz
Zaliczyłeś wpadkę M. Jacksona ;) "Po przylocie zdziwiliśmy się, jak duży ruch panuje na lotnisku w Budapeszcie..."