+2
fromviewof.com 18 lipca 2015 11:56


Jezioro Garda, Sirmione, Como i Bergamo – to o tych miejscach myślałam podczas naszego dojazdu do lotniska w Modlinie. Na szczęście mamy tak obraną trasę, która pozwala nam ominąć wszystkie korki w Warszawie. Nigdy nie ma gwarancji, ale jest szansa, że ich nie będzie. Lipcowe, popołudniowe godziny a pogoda jak na biegunie. Tak bynajmniej ja ją odczuwałam. 14-cie stopni i zimny wiatr, zero słońca i ciemne, brzydkie chmury nad lotniskiem. No cóż, zakładam bluzę i mam nadzieję, że we Włoszech mi się nie przyda. Sprawdzałam pogodę i zapowiadali, że w Bergamo będzie 33 stopnie w sobotę i 35 w niedzielę. Cieszę się, jakbym zapomniałam już o ponad 30-sto stopniowych upałach, które tydzień temu dały porządnie w ,,kość” całej Europie. Wsiadamy do samolotu. Kapitan włącza ogrzewanie. Zdejmuję bluzę, bo robi się gorąco. Ktoś zwrócił uwagę steward – owi, bo zbyt wysoka temperatura w samolocie jest delikatnie mówiąc przesadzona. Lot przebiega spokojnie, bez dodatkowych atrakcji jak np. turbulencje. Lądujemy! Wychodzimy z samolotu. Straszna spiekota! Nie ma czym oddychać! Wokół gorąco i duszno.



Kupujemy bilety jednorazowe na autobus. Po dłuższej chwili odnajdujemy przystanek, który jest po prawej stronie Orio al Serio. Autobus podjeżdża, a my wyruszamy do centrum Bergamo. Nocleg zarezerwowaliśmy w Airbnb u Matteo. Drogę sprawdziłam już wcześniej w Polsce. Nic trudnego. Idziemy! W lewo, przy kebabie w prawo i cały czas prosto. Zerknęliśmy do tego kebaba i się wesoło nam zrobiło. Pizza gyros, pizza kebab, doner, czyli kabab włoski, turecki i grecki. Albo pizza włoska, turecka lub grecka. Sama nie wiem co to było, czy kebab czy pizza. Po 5 minutach dotarliśmy do naszego apartamentu. Klimat w domu był typowo włoski.



Mieszkanie na 5-tym piętrze z widokiem na Citta Alta i Parco Del Castello Di San Vigilio. Bardzo miło było patrzeć, ale my i tak mamy jeden dzień poświęcić na zwiedzanie Sirmione nad jeziorem Garda, a w drugim przepłynąć promem jezioro Como. Stwierdziliśmy, że przy takich temperaturach lepiej nad wodą siedzieć. Stare miasto odwiedzimy przy okazji jakiejś przesiadki między jednym, a drugim lotniskiem. Wszystko jest już zaplanowane.

Po stresującym locie, jak to zwykle u mnie bywa, siedzę na ogromnym tarasie i wpatruję się w Citta Alta. Z racji tego, że byliśmy w Bergamo po godzinie dwudziestej pierwszej, a sklepy były już pozamykane, nie mogliśmy kupić włoskiego regionalnego wina, na którym bardzo nam zależało. Chcieliśmy Italię przywitać czerwonym, wytrawnym winkiem. Matteo w swojej spiżarni miał kilka zbędnych win, więc nam odsprzedał czerwone wytrawne i białe półsłodkie, co spowodowało uśmiech na naszych twarzach. Włoski taras, włoskie wino i włoskie mury zawsze będą pachniały tak samo. Około roku szukałam tanich biletów do Bergamo w terminach, które by nam pasowały. W końcu udało się nam zarezerwować weekendowy pobyt w Bergamo. Może bilety nie były najtańsze, bo 211 zł w obydwie strony za osobę, ale i tak cena ta nas usatysfakcjonowała. Ciemno już się zrobiło. Trzeba iść spać! Tylko jak tu zasnąć, gdy temperatura przekracza 25 stopni?

Wstaliśmy o godzinie 6-tej rano. Wyspani i wypoczęci, bez śniadania, które było od godziny 8 -mej, wyruszyliśmy w stronę stacji w Bergamo. Wyszliśmy trochę wcześniej, żeby kupić bilety.



A ja miałam wielkiego pecha. Specjalnie na ten wyjazd kupiłam wygodne, trekkingowe sandały. Chodziłam w nich trochę przed wyjazdem i nic nie wskazywało na to, że pościerają moje kostki. Dotarliśmy do stacji , a ja z obolałymi stopami marzyłam, aby założyć coś wygodniejszego. Wszystkie ,,Farmacia” były jeszcze zamknięte, więc zaczęliśmy szukać jakiegoś środka, gdzie się da. Pomoc nadeszła ze strony włoskiej policji. Na stacji PKP pani policjantka zaprosiła mnie do tutejszego komisariatu. Jak mi było miło, gdy moimi stopami zajął się przystojny, włoski policjant w asyście przemiłej policjantki. Grazie mille powiedziałam chyba ze sto razy. Ulżyło mi lecz tylko na jakiś czas :( Pociąg, który jechał w kierunku Verony opóźnił się 25 minut. Na szczęście w Desenzano del Garda byliśmy jeszcze przed czasem i nie musieliśmy czekać na kolejny autobus, który był dopiero za godzinę. Zdążyliśmy. Widoki w Desenzano zapierały dech w piersiach. Nasze zdziwienie było ogromne, bo nie tak wyobrażaliśmy sobie Lago di Garda. Piękne porty, stare kamienice, palmy, kolorowe kwiaty, bujna zieleń i szczyty Alp. Siedziałam z nosem w szybie jak małe dziecko. Po 23-ech minutach dojechaliśmy do Sirmione. W międzyczasie zdjęłam sandały i założyłam Michała klapki, które zabrał ze sobą dodatkowo. Jak na kobietę mam dość długą stopę, więc nie wyglądałam w nich jak w płetwach :D Ważne, że nic mnie już nie bolało. Ruszamy zwiedzać Sirmione! Kilka ujęć Castello della Scala, którego budowa rozpoczęła się z końcem XIII w. Piękne mury zakończone blankami oraz cały ten krajobraz, pozwolił na chwilę zapomnieć o palącym skórę słońcu. Wchodzę do zamku, chcę kupić bilety , żeby móc go zwiedzić.







Nagle uświadamiam sobie, że nie zjedliśmy dziś śniadania, a już prawie dochodzi 12-sta. Zwiedzanie zamku zajmie nam trochę czasu, więc lepiej posilić się odpowiednio. No i woda się skończyła! Trzeba koniecznie znaleźć sklep, a w takich miejscach nie jest łatwo o jakiś mini market. Na szczęście wodę można kupić w każdym sklepiku z pamiątkami, a jest ich tu bardzo dużo.



Woda kupiona. Szukamy jakiejś restauracji z klimatem. W miarę szybko znajdujemy mały lokal z zakamarkiem obrośniętym drzewami i żywopłotami. Tu jest cisza, i dużo cienia, którego już na tę chwilę potrzebujemy. Zamawiamy małą pizzę i wielką, włoską kanapkę z kurczakiem. Czymś to jedzenie trzeba przepić. Może włoskim piwem? No to próbujemy włoskiego browaru! Do wyboru mamy duże lub małe. Z racji tego, że jest to ciche, chłodne miejsce, decydujemy się na dłuższy odpoczynek w tej knajpce. Zamawiamy dwa duże piwa. Kelner podchodzi do nas z tym włoskim browarem i pewnie ma niezły ubaw ze mnie. Z rozdziawioną buzią, wielkimi oczami patrzę się raz na niego, raz na to piwo. Zapomnieliśmy zapytać się o pojemność tych piw. Duże piwo w tej restauracji to 0,8 l podane w ogromnych kielichach.



No cóż! Trzeba to jakoś wypić ;) Z pomocą przychodzi mi Michał. Najedzeni, z odpowiednio ugaszonym pragnieniem wyruszamy na dalszy podbój Sirmione. Skręcamy w prawo w Via Santa Maria Maggiore.



Wiem, że w tej uliczce jest apteka i stary kościół Santa Maria della Neve z XV w., zbudowany na ruinach koscioła św. Marcina z Castro. Najpierw wchodzę do apteki w celu zakupienia plastrów. A były to najdroższe plastry jakie w życiu kupiłam – 5,50 € za 10 sztuk. Kościół ładny, robię parę zdjęć w środku i na zewnątrz.







Musimy zmienić baterię w gopro, więc zabieramy się za szukanie odpowiedniego miejsca. Przy plaży za kościołem jest mały deptak, na którym są ławki. Jakby nie było, wszystkie są w słońcu. Ja mam serdecznie dość już słońca. Jestem cała mokra, kremy z filtrem UV chyba nie dają rady tym promieniom. A do tego wszystkiego nie ma czym oddychać.



Ziemia paruje i odnoszę wrażenie, że wszyscy w Sirmione chyba też. Jezioro Garda również, ale to naturalne przy takiej temperaturze. No i woda do picia za chwilę nam się skończy. Z okna starej kamiennicy wyłania się starszy mężczyzna, który zaczyna dokarmiać miejscowe ptactwo.



Wygląda na to, że robi to regularnie, bo ptaki jedzą mu z ręki. Odnoszę wrażenie, że jest to jedyna rozrywka dla niego podczas całej tej sjesty. A może to pretekst, aby wyjrzeć przez okno w te upalne godziny.

A nam ciężko się oddycha. Dzielnie, z wielką ciekawością kroczymy dalej. Z Via Santa Maria Maggiore skręcamy w prawo, w Via Vittorio Emanuele.





Wąskimi uliczkami spacerujemy podziwiając kolory Sirmione. Wszystko ładne i pachnące i te domy porośnięte kwiatami. Później idziemy w trochę szerszą uliczkę, pod górkę. A tu słońce jeszcze mocniej praży. Rozglądam się po niebie i szukam chmur. Ani jednej sztuki nie znalazłam. Tym razem kupujemy dwie duże butelki lodowatej wody. Michał zdejmuje czapkę i wylewa pół butelki na swoją głowę. Wcale mu się nie dziwię, że podejmuje tak drastyczne kroki, aby się schłodzić. Wyruszamy dalej.



Po lewej stronie jest mała uliczka i informacja o tym, że w tym kierunku dojdziemy do kościoła San Pietro in Mavino. Podejmujemy decyzję, że skręcamy do parku, który jest po prawej stronie. Kościół i ruiny rzymskie Grotte de Catullo zobaczymy w drodze powrotnej. W parku tym kompletnie nic nie ma oprócz wysuszonej trawy, paru ławek i takiej informacji jak poniżej na zdjęciu.



Jak się okazało od 10 lipca w Sirmione odbywa się ,, CiboMente”. Dni kultury mające na celu w odpowiedni sposób oddziaływać na nasze bodźce. Ja jako nieświadoma osoba, tego co miał nam przekazać napis ,,Gedicht macht frei” odebrałam to jako kpinę i żart. Źle się poczułam w tym miejscu. Napis ten miał nam przekazać, że praca powinna być poezją, przyjemna i delikatna. Idziemy dalej. Przechodzimy pod tą niby bramą i zastanawiamy się, co nas jeszcze dziś czeka. Za parkiem widać przeźroczystą wodę Gardy, góry i plażę.



Uradowana, bo widoki bajeczne, zdejmuję klapki i biegnę zmoczyć stopy. I tu kolejne zaskoczenie. Woda w jeziorze jest za ciepła. Rano dyskutowaliśmy na temat, czy woda będzie zimna, czy ciepła. Doszliśmy do wniosku, że pewnie zimna, bo to górskie, duże jezioro. A tu taka niespodzianka.



Ja miałam już tak dość tego upału i braku cienia, że jak najszybciej chciałam znaleźć ustronne miejsce i odpocząć. Dłuższą chwilę trwało znalezienie zakamarka, do którego nie zaglądało słonko. Gdzieś pod skałą rozkładam nasze ręczniki i postanawiam przez najbliższą godzinę nigdzie się nie ruszać.





Nie wiem dlaczego podjęliśmy decyzję, by iść wzdłóż lini brzegowej tego półwyspu. Teraz wiem, że był to błąd. Choć widoki cudne, woda ciepła to i tak nie był to dobry pomysł. Pewnie wzięło się to stąd, że odcinek wcześniejszy przeszliśmy po bardzo śliskich skałach oraz ostrych kamieniach. Nie chciało nam się już wracać. Może dalsza droga linią brzegową nie będzie stwarzać takich problemów? A było jeszcze więcej kamieni, skał i kamienistych dróżek.





Problem polegał na tym, że mieliśmy ze sobą tylko jedne gumowe klapki. Jeżeli będziecie kiedyś chcieli powtórzyć nasz wyczyn, to proponuję taki spacer tylko i wyłącznie w specjalnych butach do chodzenia w wodzie z antypoślizgową podeszwą.



No jest! Wreszcie jest ścieżka w lewo! Mam tylko nadzieję, że nie jest to dróżka, która jak wcześniej prowadziła do publicznej toalety, obrośniętej krzakami. W lewo, prawo, trochę prosto, idziemy dalej. Jest mała droga asfaltowa! Troszkę znowu w prawo i co?



Znowu linia brzegowa półwyspu! Rozglądam się. I tu pojawia się dylemat. Gdzie my jesteśmy? Dlaczego bardzo daleko po lewej stronie widzę zamek? Jakim cudem znaleźliśmy się po przeciwnej stronie półwyspu? Jeżeli ten krótki odcinek drogi prowadził na drugi brzeg, to: po pierwsze powinniśmy przeciąć którąś z dróg, którą szliśmy wcześniej, a takiej nie było! Po drugie, półwysep na końcu jest bardzo szeroki, a my przeszliśmy z jednego brzegu na drugi jakieś 300 m. Po trzecie jeżeli jakimś cudem tak się stało, to wieżę zamkową powinnam widzieć po prawej, a nie po lewej stronie! Nie mieliśmy siły zastanawiać się nad tym teraz. Czuję, że promienie słoneczne mają negatwny wpływa na moją orientację w przestrzeni. Było nam już obojętne gdzie dojdziemy, byleby tylko znaleźć sklep z wodą, która po raz kolejny nam się skończyła. Cofamy się parę metrów i skręcamy pod górę w wąską dróżkę asfaltową.



Jestem wściekła, bo miałam zobaczyć Grotte de Catullo, stary zabytkowy kościół i wejść na wieżę zamkową. Jestem świadoma tego, że nic już z tego nie zrealizujemy. Jest już późno, a nas czeka dwugodzinny powrót do Bergamo, tym razem z dwiema przesiadkami. Trudno, jakoś to przeżyję!



Wleczemy się pod tą górkę i co widzę? Jakiś stary, mały na wzgórzu kościółek. Podchodzę, czytam tabliczkę z informacją. Tak! To jest kościół San Pietro in Mavino. Pierwsze wzmianki o nim zostały zawarte w rękopisach z 756 roku. Tak samo staro prezentuje się w środku, jak i na zewnątrz. Kilka zdjęć i trzeba iść dalej.







Nie dyskutujemy, czy tą drogą teraz, czy inną. Idziemy tą, która jest bliżej nas. Dochodzimy do jakiejś większej drogi i wtedy pojawia się nasz głośny śmiech. Jesteśmy w miejscu, w którym byliśmy parę godzin temu. Kupujemy wodę, w sklepie z pamiątkami magnez na lodówkę i na poprawę humoru włoskie lody. Tym razem nasz cel to przystanek autobusowy. Czekamy tylko 15 minut. Wsiadamy. Miejsca siedzące na szczęście są w większości wolne. No i ta wspaniała klimatyzacja. Podczas podróży do Desenzano mijamy elektroniczną informację o warunkach pogodowych na półwyspie. To chyba jakiś żart. Sama nie wiem czy to aż czy tylko 39°! Na szczęście jesteśmy w autobusie z klimatyzacją. Jeszcze tylko podróż do naszej noclegowni z przesiadką w Rovato. Odnajdujemy w Bergamo jakiś market. Do zamknięcia sklepu brakuje 15 minut. Szybko robimy zakupy: tuńczyk Rio Mare, pomidory, bagietka, woda i czerwone wytrawne. Po drodze dyskutujemy na temat jutrzejszego dnia. Co robimy jutro? Póki co nie mam ochoty wychodzić na słońce. To może zwiedzimy Bergamo? Dotarliśmy do naszego apartamentu. Zimny prysznic, kolacja i jeszcze w planach mamy zdjęcia nocne Citta Alta z naszego tarasu. To może przed romantycznym wieczorem na tarasie, złapiemy sobie jeszcze małą drzemkę? A to dopiero była drzemka!!!

CDN.

Zapraszamy na bloga. Niebawem znajdziecie tam informacje jak najłatwiej dojechać do Sirmione. Info o przystankach, sklepach i nie tylko.

http://fromviewof.com/jezioro-garda-sirmione-jak-przetrwac-w-tropikach/

Pozdrawiamy wszystkich czytelników :)

http://fromviewof.com

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

kia-80 25 lipca 2015 10:41 Odpowiedz
Byłam już nad Como, Garda to następny cel. Po przeczytaniu Waszej relacji i obejrzeniu zdjęć myślami już tam jestem. Może ktoś wymyśli teleport ;)))
fromviewof-com 25 lipca 2015 14:37 Odpowiedz
My zrezygnowaliśmy z Como ze względu na te upały. Wiem, że jeszcze wrócę do Bergamo i wybiorę się w stronę Como i nad Gardę, bo to co zobaczyliśmy to igła w stogu siana :)
grzegorz-firlit 27 lipca 2015 12:49 Odpowiedz
Byłem nad Gardą w różnych miejscach 3 razy (dłużej i krócej). Zawsze chętnie wracam, również w relacji tak ciekawie napisanej. Pozdrawiam.
fromviewof-com 27 lipca 2015 13:03 Odpowiedz
grzegorz-firlitByłem nad Gardą w różnych miejscach 3 razy (dłużej i krócej). Zawsze chętnie wracam, również w relacji tak ciekawie napisanej. Pozdrawiam.
Garda to świetna alternatywa dla urlopu dłuższego...może kiedyś się tam wybiorę na dwa tygodnie.. jest co zwiedzać. Także z chęcią tam wrócę :)